Dzień pierwszy - Amelka!

Dzień 1Dzień 2Dzień 3Dzień 3-2Dzień 4Dzień 4-2Dzień 5Dzień 5-2Dzień 6Dzień 7Dzień 7-2Dzień 8

Trzydziestego maja obudziłem się w Krakowie do którego przyjechałem dzień wcześniej bez żadnych przygód i ciekawostek. Poranek był deszczowy, pochmurny i chłodny, a musieliśmy wstać z samego rana bo wylot był z Katowic do których trzeba było dojechać. Busem zajeło nam to mało czasu, w odrobine sentymentalny nastrój wprawił mnie drogowskaz na Zawiercie, ale to osobna historia. Samo lotnisko było małe, ale całkiem sprawnie zorganizowane.

Pewną niedogodnością była polska rodzina. Składała się z dziadków, ojca rodziny wyglądającego jak cham i prostak (tu pozory nie myliły), matki wyglądającej jak lalka barbie nieco za długo trzymana na słońcu oraz trójki dzieci. Tak pi razy oko 7-11 lat. Wśród dzieci była Amelka. Co prawda cała trójka darła się, biegała i marudziła, ale jednak Amelka robiła to w sposób wyjątkowy. Oczywiście okazało się, że też lecą na Krete...

W samym samolocie było jeszcze ciekawiej. Mielismy "miejscówki" i okazało się, że ojciec rodziny nie był specjalnie przewidujący w związku z czym dzieci siedzą w jednym rzędzie koło skrzydła, rodzice z przodu samolotu, a dziadkowie na końcu. Tak być przecież nie może więc jakby nigdy nic usiadł obok dzieciaków, dziadkom też polecił. Pech chciał że moje miejsce wypadało akurat rząd dalej. Na pewne wątpliwości wyrażone przez małżonkę (widać tlił się tam jeszcze jakiś intelekt) wypowiedział się głosem pełnym samczej pewności, że "on to załatwi". Tak to załatwił, że mimo kłótni z obsługa, przekleństw i protestów musieli się jednak porozsiadać na swoje miejsca. Małe potwory zwane dziecmi zostały więc same i zachowywały się tak, że miałem ochote podejść i zabić. Amelka też wyraźnie miała mordercze instynkty gdyż w pewnej chwili do młodszego brata krzykneła, że jak nie przestanie to "złamie mu żebro". Na szczęście uratował mnie Tomek informacją, że przed nim jest jedno wolne miejsce na końcu samolotu. Z radością skorzystałem.

Lekkie szaleństwo w oczach po zbyt długim przebywaniu w towarzystwie bachorów.

Większość lotu mieliśmy nad chmurami i mało co było widać niestety, ładny był tylko kolor nieba. Na dole zaś już Grecja, póki co kontynentalna.

Wysepki i nieładnie wyglądające miasto nad wodą. Kraje śródziemnomorskie wyglądają martwo i smutno z pokładu samolotu. Zdecydowanie wolę zieleń północy.

Mała wysepka z jedną jedyną drogą :)

Tak Grecy witają ludzi na lotnisku :) Co zabawne spotkałem napisy "Chania", "Hania", "Khania" i "Xania". I jestem na 99% pewien, że znaczyły to samo.

Samo lotnisko było ciekawe, pas startowy kończył się stromą ścianą opadającą prosto do morza. Okolica wyglądała troche jak po nuklearnej zagładzie, piach i pojedyncze krzewy. Wzdłuż pasa stały wojskowe samoloty, jak się potem dowiedziałem było to swego czasu lotnisko wojskowe. Do tej pory zresztą są na Kreci bazy i widzieliśmy lecące nisko F-16 parę razy.

Mieliśmy wynajęty samochód, bez problemu go odebraliśmy i pod takim pięknym niebem pojechaliśmy na poszukiwaniu Fridy.

Trafiliśmy bez większych problemów mimo absolutnie dzikiej organizacji dróg i ruchu na Krecie (i pewnie w całej Grecji). Znaki drogowe? No czasem są... I ZWYKLE pokazują prawdę... Przepisy ruchu drogowego? Oh to tylko luźne sugestie...

A tak wyglądał nasz domek, z tym ze mieszkaliśmy po prawej stronie, a nie w widocznej centralnej części.

Widok z naszego tarasu. Czyj to skuter nie wiem, stał sobie tak dzień i noc od naszego przyjazdu do wyjazdu. Wyraźnie nikomu nie przeszkadzał :) I to ważna uwaga, w Grecji nic nikomu nie przeszkadza :D

Nasz hotel (z braku lepszego określenia) składał się z kilku osobnych budynków na stoku sporego wzgórza. Nasz znajdował się na mniej więcej środkowym poziomie, na najniższym był widoczny na zdjęciu jeden z dwóch basenów.

Najwyrażniej mała palma od dużej palmy różni się poza wiekiem tylko długością pnia. Właściwie nigdy się nie zastanawiałem nad sposobem wzrostu palmy więc było to dla mnie pewne zaskoczenie. Biedronka zaskoczona nie była, przyjeła to ze stoickim spokojem. Bardzo grecka postawa.

Po rozpakowaniu tobołów pojechaliśmy do miasta na wstępny rekonesans. W lokalnej kebabowni z przemiłą panią dostaliśmy bardzo dobre jedzenie i uwiecznione na zdjęciu bardzo niedobre picie. Pani powiedziała, że to dobre na trawienie. Szkoda, że nie powiedziała że smakuje jak lekarstwo...

O ile mnie pamięć nie myli (wszak spisuję to - wstyd się przyznać - 8 miesięcy później) wieczorem oddaliśmy się spacerowi i lekkiej alkoholizacji. Szok kulturowo-temperaturowy był spory :) Dopiero następny dzień był bardziej aktywny chociaż też w dużej mierze poświęcony na aklimatyzacje.

>> Dzień drugi - błogie lenistwo

Dzień 1Dzień 2Dzień 3Dzień 3-2Dzień 4Dzień 4-2Dzień 5Dzień 5-2Dzień 6Dzień 7Dzień 7-2Dzień 8